środa, 26 września 2012

Niespełna rok [3].


Po lekkich opóźnieniach, przedstawiamy kolejny rozdział ^^
Ach, te emocje...! To napięcie...!
Nie no, a tak na serio. Znów mamy kolejny projekt xD
Ile to już...? "Biały sen", "Niespełna rok", kilka oneshotów w warsztacie roboczym... I pomysł na kolejną historię ^^
Tylko czasu mało :( Znaczy, dużo lekcji i pracy w domu... No ale postaramy się o niczym nie zapomnieć :D
Miłej lektury ^^

-------------------------------------------


Pierwszy dzień tygodnia powitał go mętną szarością i deszczem, zaciekle tłukącym teraz o szyby klasy.
Prawdę mówiąc, szatynowi nie bardzo podobała się wizja powrotu do szkoły po około miesiącu nieobecności, spowodowanym sprawami związanymi z adopcją i badaniami. Ponieważ też przerwał naukę w połowie września, inni uczniowie traktowali go jak kogoś nowego. No, może wszyscy poza mieszkańcami sierocińca. Ci patrzyli na niego z zazdrością i niemal groźbą w spojrzeniu. Doszło do tego, że po trzech lekcjach ilość plotek na jego temat, krążąca po całej szkole stworzyła w oczach uczniów zupełnie nową osobę.
 Na korytarzach towarzyszyły mu złośliwe szepty i wytykanie palcami. Jak zresztą zawsze.
Sam materiał, który rówieśnicy przerobili w czasie jego nieobecności nie stanowił problemu, gdyż nawet teraz wszystko opierało się na powtórkach z poprzednich lat edukacji.
Shizuo przesunął palcami po szybie, tuż po jego lewej stronie, na której pojawiały się kolejne krople.
 Ich miarowy stukot mieszał się z głosem nauczyciela w coś na kształt kołysanki.
Ślady na oknie wyglądały jak łzy… Jakby niebo płakało. Dlaczego?
  -Shizuo-kun! – Dopiero dłoń nauczyciela, która spoczęła na jego ramieniu, wyrwała go z zamyślenia.
Kompletnie zdezorientowanym spojrzeniem omiótł klasę, by ostatecznie zatrzymać go na na wpół łagodnym i złośliwym uśmiechu mężczyzny.
  -Powtórz moje ostatnie pytanie i na nie odpowiedz – padło polecenie.
Zza pleców nauczyciela dobiegał go z trudem tłumiony chichot i szepty.
  -P-przepraszam… - wykrztusił, spuszczając wzrok na ławkę przed sobą.
Kilka osób nie zdołało powstrzymać śmiechu, a Shizuo, słysząc go, odruchowo przygryzł wargę.
Znowu się zaczęło.
  -Podaj mi swój zeszyt – polecił nauczyciel grobowym tonem.
Na czystej kartce po chwili widniały już rzędy pospiesznie nakreślonych znaków.
  -Rodzic podpisze – warknął mężczyzna, co wywołało kolejną salwę śmiechu. – Co wam tak wesoło? – zwrócił się do reszty klasy.
  -Shizuo-kun to sierota – powiedziała spokojnie przewodnicząca, nie patrząc na szatyna.
  -Mamusia go nie chciała – zakpił ktoś.
  -Oddała go! I w sumie nic dziwnego…! – dodał jakiś chłopak siedzący z tyłu.
  -Dziecko specjalnej troski – parsknął brunet z drugiej ławki, którego Shizuo kojarzył z sierocińca.
Twarz szatyna zapłonęła szkarłatem, ale nie odezwał się nawet słowem. 
Leniwym krokiem przemierzył salon, tryumfalnie docierając do kuchni.
Mimo, że Shizuo wprowadził się wczoraj, to już dzisiaj na jego nieobecność mieszkanie świeciło pustkami. Cisza, spowijająca pomieszczenie, jakby różniła się od tej towarzyszącej mu wcześniejszej. Ta, w przeciwieństwie do tamtej była narzucona i szczerze niechciana, do tego przeszywała każdy centymetr jego ciała.
Mozolnym ruchem zabrał telefon z blatu stołu i wykręcił dziewięciocyfrowy numer.
- Halo? – zapytał po dłuższej chwili, kiedy muzyka, która natrętnie przedłużała jego czekanie, ucichła.
- Halo, Izaya-san? – Do uszu bruneta dobiegł zdziwiony głos lekarza, na co uśmiechnął się mimowolnie.
- Tak, musimy się umówić. – Oświadczył bez dłuższych wykładów.
Cisza, ponownie przejęła kontrolę nad całym pomieszczeniem. Dziwnym trafem wcześniej nawet nie zdawał sobie sprawy z jej natarczywego istnienia, teraz znowuż pojawiała się wszędzie, gdzie tylko brunet postawił krok.
- Co?! – Uśmiech Izayi powiększył się jeszcze bardziej, zdając sobie sprawę w jaki sposób lekarz mógł odebrać jego słowa.
- Rany, rany. Potrzebuję nowych leków dla Shizuo. Podejrzewam, że te są odrobinę za silne. – Wytłumaczył szybko, westchnąwszy z rozbawieniem.
- Och… R-Rozumiem. Wybacz. Więc adopcja się udała? – Głos Shinry przerwał dźwięczny dzwonek, sygnalizujący najprawdopodobniej pocztę.
-Tak, udało się, ale muszę spadać. Ktoś mi się do domu dobija – mruknął z przekąsem, kierując się w stronę ganku. – Wpadnę wieczorem. Do zobaczenia. – Nie zwlekając dłużej, rozłączył się, otwierając ogromne, frontowe drzwi, w których ku jemu zdziwieniu stał Dotachin.
-Yo, Izaya-kun - przywitał się na wstępie, widząc zaskoczenie malujące się na twarzy bruneta.
Nie widział go już od kilku miesięcy. Czyli od dnia, w którym z zadowoleniem z samego siebie złożył u szefa rezygnację, po czym bezceremonialnie zwinął swoje rzeczy i zdawałoby się na dobre opuścił placówkę. Jednak szef nie miał zamiaru przepuścić koło nosa tak dobrego pracownika tylko dla jego zachcianki.
No i właśnie dlatego wysłał Kadotę, jako senpaia Izayi, żeby przemówił mu do rozumu. Oczywiście ignorując fakt, jak uparty i chwilami egoistyczny w swojej empatii jest Orihara, o ile można było to tak ująć.
- Witaj, Kadota-senpai – mruknął, robiąc mężczyźnie trochę miejsca, by ten mógł wejść do środka. – Co cię tutaj sprowadza? – zapytał od razu na wstępie, chcąc się upewnić, po jakim lodzie stąpa.
Dobrze wiedział, że Dotachin nie przyszedłby tutaj bez większego powodu, coś na pewno musiało się stać. Tylko co?
-Nie udawaj, że nie wiesz – burknął. - Izaya-kun, bądź świadom, że nie sprawia mi to żadnej przyjemności... -zaznaczył od razu, przekraczając próg. -Niezłe mieszkanie - oświadczył ze szczerym podziwem w głosie.
- Dziękuję. Rozumiem, że nasza rozmowa nie będzie zaliczała się do tych krótszych. Nie zamierzam wracać i mówię to na wstępie. – Powiedziawszy to, ruszył za nim, zagłębiając się w salonie. – Chcesz się czegoś napić?
-Nie, dzięki. Poza tym nie robię tego dla siebie, Izaya. Chodzi mi głównie o tego twojego chłopaka... jak mu tam... Shizuo?
- Konkrety, Kadota-senpai, konkrety – burknął, siadając na hebanowej kanapie, pochłaniającej niemal połowę pomieszczenia. – Chcesz powiedzieć mi coś, czego nie wiem?
-Świetnie. Powiem, co chcę powiedzieć, a ty zrobisz z tym, co będziesz chciał. Chyba nie muszę ci tłumaczyć, jak ważnym pracownikiem jesteś - zaczął po chwili zastanowienia, zająwszy miejsce naprzeciw bruneta. - Sam fakt, że obroniłeś pracę magisterską po roku studiów, dowodzi twojego geniuszu! Ale ty zamiast wykorzystać ten dar, po trzech latach olewasz pracę, rzucasz wszystko, żeby prywatnie zajmować się schizofrenikiem. Jaki ma rodzaj? Paranoidalna, tak? Nie twierdzę, że to była łatwa decyzja, jednak powinieneś postawić sie na miejscu swoich pozostałych pacjentów. Po długim czasie i wielu próbach zjednałeś sobie ich zaufanie. A teraz po prostu znikasz. Z dnia na dzień. Myślisz, ze to będzie dobrze funkcjonować? Pozwól, że cię oświecę: nie. Izaya-kun, jesteś młody, jeszcze nie zawsze... rozważny. Znudzisz się. Za parę miesięcy zaczniesz szukać sposobu, żeby się wykręcić. Ale będzie już za późno. On ci zaufa, Izaya-kun. Adopcja to nie jest roczny układ, dobrze o tym wiesz. Przywiąże sie do ciebie, będzie chciał zostać. Powiedzmy, że znajdziesz sobie kogoś. Będziesz spędzał z nią dużo czasu... Nawet, jeśli do tego czasu jakimś cudem go wyleczysz, myślisz, że ona zaakceptuje fakt, że ty i twój podopieczny jesteście niemal równolatkami? Co więcej, jeśli ci się nie uda, co wtedy ona zrobi? Co ty wtedy zrobisz? Tu rodzi się też kolejna kwestia. Pamiętasz, o co zapytałem cię, zanim podjąłeś się tej pracy? "Dlaczego chcesz to robić?". Odpowiedziałeś, że to z ciekawości do tego, co kryje umysł chorego człowieka. Teraz zadam ci jeszcze jedno pytanie. Izaya-kun, czy nie skrzywdzisz go, jeśli leczenie dobiegnie końca? Nie potraktujesz jak zabawkę, która ci się już znudziła?

Brunet wysłuchał słowa kolegi z względnym spokojem.
- Rany, rany, Kodata-senpai. Dawniej robiłem wszystko z ciekawości, teraz chcę uratować pewną osobę. Niekoniecznie Shizuo, a jego samego nie porzucę. Jesteśmy teraz rodziną. To znaczy, że nawet gdybym go zostawił, nasza więź  nadal będzie istnieć. Zawsze będę z nim, a on ze mną. Czy mi się znudzi, czy nie. Jesteśmy rodziną, wspólnotą. W przeciwieństwie dla niektórych, takie rzeczy są dla mnie na pierwszym miejscu. Nie zamierzam wracać – zastanowił się przez chwilę, szukając odpowiednich słów. – Gdyby coś mu się stało na moją nieobecność, nie wybaczyłbym sobie… tego. Poza tym jak mogę leczyć kogoś mi obcego, kiedy nie umiem wyleczyć bliskiej mi osoby? Śmieszne. Z całym szacunkiem, nie obchodzi mnie co powiesz ty ani szef, ani nikt inny. Nie wrócę.
Dotachin potarł dłonią oczy. Żeby nie było, spodziewał się tego jeszcze zanim w ogóle wszedł do domu Izayi. Znał go od trzech lat, wiedział, jak zareaguje. Ale obowiązek jest obowiązkiem i pozostaje nim nawet w obliczu przyjaźni.
-Izaya-kun, to dobrze, że traktujesz go jak rodzinę. Być może właśnie tego trzeba. Miłości, której dotąd nie zaznał. Ale pamiętaj, że nie możesz z jego powodu poświęcić innych ludzi. Hotaru-chan, jedna z twoich pacjentek dwa tygodnie temu próbowała popełnić samobójstwo. Wiesz, dlaczego? Bo stwierdziła, że skoro nawet jej psycholog ma ją gdzieś, nie ma szansy znaleźć kogokolwiek, kto zacząłby traktować ją poważnie. Aktualnie leży w szpitalu, po tym, jak skoczyła z trzeciego piętra. Nadal jest w śpiączce. Nie mówię ci tego, żeby ci dopiec. Chcę tylko pokazać, do czego to doprowadzi. Ty będziesz szczęśliwy, ale osoby, które ci ufały nie. A skoro nawet im nie jesteś do końca lojalny, jak możesz myśleć, że wobec Shizuo będziesz?
- Oni nigdy nie byli tak ważni, jak on. To była moja praca. Słuchałem i pomagałem, nie zważając na to, czy sam tego chciałem, a powiem ci, że nie zawsze było to skierowane wolną wolą. Większość z nich zasługiwała na karę. Mordercy, bandyci, gwałciciele – zaczął wymieniać, mrużąc nieznacznie szkarłatne oczy – terroryści. Zło nie atakuje, ono czeka, co najwyżej kusi. Oni zjedli ten gorzki słodycz, zawinięty w prześliczny papierek. Co do innych, byli mi obojętni.
-A teraz sam posłuchaj swoich słów - poradził mu Kadota. - Twoja praca polegała właśnie na tym, żeby obrzydzić im ten... cukierek. W taki sposób, aby odnaleźć w nich normalnych ludzi, niezdolnych do zrobienia krzywdy innym. Co do wolnej woli, widzisz, ten świat nie zawsze jest usłany różami, jak się zapewne zdążyłeś domyślić. Izaya-kun, powiedz, co z czasem, kiedy Shizuo jest w szkole? Nie możesz go chronić też wtedy. Pewnie jest wytykany, obgadywany... odmienny. Wiesz o tym, ale przecież nie możesz nic zrobić. Schizofrenia nie jest tym samym, co opóźnienie w rozwoju, Izaya. To nie jest dziecko. To nastolatek, prawie dorosły człowiek, z problemem. Potrafi o siebie zadbać. A nawet, jeśli tak bardzo się martwisz, możesz zawsze kogoś wynająć do... opieki. Ale nie jestem pewien, czy nie ucierpi na tym jego duma - zakończył wywód po chwili zastanowienia.
- Moja duma na pewno – uciął, mierząc go spojrzeniem. – I wiesz co? Masz rację. Teraz problem polega na tym, że mnie taka „praca” się nie podoba, a zważywszy na to, że teraz mogę sobie spokojnie żyć, praktycznie nie robiąc nic, tylko pogłębia mnie w przekonaniu, że cały swój wolny czas mogę spędzić tutaj. Co do szkoły, może masz rację. Jednak tego już zmienić nie mogę, nawet, jeślibym chciał, dlatego z tym się mogę pogodzić.
-Izaya, tutaj nie chodzi tylko o ciebie - warknął Kadota, powoli tracąc cierpliwość. - Chodzi o Shizuo i tych wszystkich ludzi, którym dałeś nadzieję. Olałeś ich, jego też pewnie olejesz, prędzej, czy później. Nie zamierzam zmuszać cię do powrotu, bo to nie ma sensu. Chodzi jedynie o to, żeby uświadomić ci, że z taką postawą daleko nie zajdziesz. Adoptowałeś go, bo TY chciałeś się nim zająć. Leczysz go, bo TY chcesz udowodnić sobie, że jesteś w stanie to zrobić. Rzuciłeś pracę, żebyś TY mógł  w spokoju zająć się swoimi sprawami. Ale tym samym także TY skazałeś wielu ludzi na los gorszy od śmierci. I uparcie się tego wypierasz, twierdząc, że nigdy CIEBIE nie obchodzili. Że zasługiwali na karę. Izaya, do jasnej cholery, ocknij się! - niemal krzyknął. Stracił kontrolę. Opanowanie wyślizgnęło mu się spomiędzy palców, jak woda.
- Zgadza się, nie obchodziło mnie to i nadal nie obchodzi. – Wzruszył ramionami, biorąc głębszy oddech. -  Wiem co robię i zdaje sobie sprawę z konsekwencji. Nie umrzesz za mnie ani za niego, więc pozwól mi zrobić, co chcę, chociaż… w sumie to i tak mam gdzieś twoje zdanie.
I w tym momencie ostatnia kropla względnego spokoju zniknęła jakby nigdy jej nie było.
Przez twarz starszego przemknął cień, w oczach błysnęło coś, czego jeszcze nigdy nie można było w nich dostrzec. Nawet się nie zorientował, kiedy wymierzył brunetowi uderzenie, zostawiając na jego policzku czerwony ślad.
-Nie igraj z moją cierpliwością, Orihara - warknął. - Jeśli zmienisz zdanie co do pracy albo posłuchania moich rad, daj znać. Znasz mój numer - z tymi słowy odwrócił się i opuścił mieszkanie. 
Jedynym plusem było to, że już nie padało. I że po raz pierwszy opuścił znienawidzoną placówkę z nieznanym dotąd uczuciem. Że wraca do domu. Prawdziwego domu.
Ta świadomość mogła niemal wymazać wspomnienia dzisiejszych nieprzyjemnych incydentów. No cóż, nie z jego winy nauczyciele byli niedoinformowani co do... tej przeklętej... ułomności.
Ścisnął mocniej pasek torby.
No cóż. Bywa i tak.
W tym momencie pospiesznie wyminął go wyraźnie zdenerwowany mężczyzna, po drodze obrzucając badawczym spojrzeniem, jakby chciał samym wzrokiem potwierdzić jego tożsamość. Może coś się stało? Może to jakaś organizacja... mafia... yakuza...? Kolejny natłok myśli, błądzących zupełnie obcym dla zdrowych ludzi torem. Torem barw, uczuć, zdarzeń, postaci i przedmiotów, zupełnie jak w czasie snu, niezrozumiałych dla nikogo innego skojarzeń.
Nawet nie zauważył, kiedy pokonał ostatnie schody i nacisnął klamkę u drzwi.
-Wróciłem - oznajmił, dokładnie tak, jak robił to przez minione lata, wracając do sierocińca.
- Witaj w domu – odpowiedział brunet, instynktownie łapiąc się za nadal palący policzek.
Chociaż mimo wszystko cieszył się, że z jego ust w końcu wybiegły szczere słowa. Wcześniejsze, głoszone przez niego herezje, układały się w taki sposób, że Izaya sam zastanawiał się, jak ktoś mógł uwierzyć w coś takiego.
Jednak nie umiał powiedzieć prawdy.
Kocha Shizuo.
Nie chce go zostawić, nie chce myśleć, że może podczas, któregoś z spotkań, nie odbierze telefonu ze szkoły, mający poinformować go o czymś… czymś strasznym. Chciał dać mu do zrozumienia, że jest jedyną osobą, na której mu zależy. Kimś, kogo nigdy nie zostawi.
-Izaya-san, coś się stało? - zapytał szatyn na wstępie, instynktownie wyczuwając jakieś załamanie w głosie opiekuna. Wszedł do salonu i usiadł obok niego, uważnie obserwując każdy ruch. Jego spojrzenie zatrzymało się na śladzie na policzku.
- Nic takiego – Izaya uśmiechnął się smutno, przytulając szatyna do siebie. – Ech, Shizuo-kun. Nigdy cię nie zostawię, wiesz?
Tyle wystarczyło, by był pewien, że to wszystko czego pragnął.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Witam. Rozdział był jak dla mnie zbyt krótki... Cały czas pisaliście albo o Shizuo, albo o Izayi. Nie mówię, że to złe, ale w końcu powinnyście dać nie ich samych, osobnych, tylko razem. Gdyby był dłuższy może wtedy wyjaśniłoby się więcej, bo ta końcówka mnie rozczarowała. Po prostu ''witaj'' nic więcej... W każdym razie mam jeszcze prośbę, prosiłabym, abyście dodawały rozdziały co 5 -6 dni. Rozumiem, że jest wam ciężko, bo łączycie szkołę, pisanie, ale także macie swój czas wolny. Chcialam się też spytać z kim mam się skontaktować, bo chciałabym być informowana o rozdziałąch. No to raczej tyle. Pozdrawiam. Yuu

Lacie12 pisze...

Ohayou ^^
Napisz do mnie labo Karu na gg, będziemy informować Cię na bieżąco, zaraz po dodaniu na bloga ^^
Dziękujemy za miłe słowa >///< I, tak, tak, wiem, postaramy się jakoś ... zbliżyć ich do siebie :D Ale, sama rozumiesz, zbyt... hard... to to nie będzie xD"

Tyzyfone. pisze...

Moiii <3 Kocham ich ;D Straszne, jak można tak kogoś traktować?! Biedny Shizu-chan, w dodatku to on musiał pocieszać Izayę. Czekam na dalsze ;)

Anonimowy pisze...

No dobra a teraz serio. Kiedy notka? Chce to Izuo i to już, teraz, zaraz ><

Anonimowy pisze...

Neeee~
Kiedy dodacie notkę?
.__.
Czekam już od jakiegoś tygodnia... i nic ;(
Dam wam czas do jutra >< Jak nic nie będzie, to tracicie jedną fankę ><